22 czerwca 2019, 22:13
A po Panu A się zaczęło...
Maj 2018.
Tak, założyłam te przeklęte badoo. Najpierw dla zabicia czasu, potem w celu poznania może jakiejś "ofiary". No i nastał czerwiec. Trafił się Pan Y. Coś w sobie miał...i nadal ma. Mimo tego co się wydarzyło. Zaczęliśmy pisać. Zapowiadało się cudownie. Po jakichś trzech tygodniach stwierdziłam, że czas się spotkać. Odległość między nami to.... TYLKO i AŻ 140 km między nami lecz udało się. Warszawka, stare miasto. Oczywiście byłam grubo przed czasem albo on po czasie...jak teraz tak sobie myślę. Zjawił się o 22...szału nie było ale gadało się prześwietnie! Mówię Jezu, on będzie moim mężem! Toć to ideał. Sympatyczny, kulturalny, wyższy...no i młodszy. Tak, wolę młodszych ale w miarę rozsądku. Ciałka miał trochę więcej ale dodawało mu to uroku. Gadaliśmy do 6 rano. Czułam, że i ja wpadłam mu w oko. Potem pisaliśmy, poznawaliśmy siebie. Ja się zaczęłam otwierać ale mocno delikatnie. On...teraz sama nie wiem czy wiem kim on jest.
Lipiec/sierpień.
Robię ognicho! Panie Y, wpadniesz? Oczywiście, przyjechał. Został, kolejnego dnia odjechał. Gadaliśmy, poznał część moich znajomych. Chyba było dobrze. Pisaliśmy dalej, w sierpniu pojechałam do niego. Byliśmy na weselu jego znajomych. Zapowiadało się dobrze, wyszła mała klapa. Bo gdy pannie mało silnej zaczyna zależeć robi z siebie debila. Dosłownie. Chciałam wyglądać świetnie, wyszło słabo. Taniec..wołał o pomstę do piekieł... gdzie nigdy nie miałam z tym problemów. Wróciliśmy po weselu, chciał coś więcej ale panna zostaw, nie dotykaj nie pozwoliła na to. Poprawiny. Wolałam zostac w domu ale Pan Y nie bardzo. Pojechaliśmy. Wróciliśmy. Prawie noc nie przespana. Gadaliśmy. On rano do pracy. Zostałam na kolejny dzień z jego rodzicami. Boże! Przecudowni ludzie. Wiem teraz, że jego mamie za duzo powiedziałam. Zdecydowanie za dużo. Ale to tak świetna kobieta, bardzo "swoja" a ja chciałam aby mnie poznała i zobaczyła, że nie mam złych zamiarów. Zakochałam się. Poważnie. No i jak to ze mną bywa dojebałam do pieca. Jeb! Strzeliłam "Za duża odległość". Byłam głupia. Pan Y twierdził inaczej do czasu. Gdy jemu przestało zależeć...mi przeokropnie zaczęło. Chciałam naprawić ale....pojawiła się Panna W. Oczywiście dowiedziałam się ze snapa bodajże. Próbowałam dalej. Czasem jakieś snapy. Czasem polubienia na insta. Myślę, jest szansa! Więc próbuje dalej. Miało być wesele we wrześniu..było z panią W. Zawiedziona byłam niesamowicie.
Wrzesień.
Nie pojechałam na urodziny. Wysłałam prezent (koszulkę zaklada czasami do dziś :)).
Listopad.
Zadzwonił "do żony" z życzeniami. Też dojebałam jakimś tekstem, że aż niedobrze mi się robi jak o tym pomyślę.
Grudzień.
Chyba coś się posypało, zaczęły się znów jakieś snapy. A ja cały czas jęczałam Pannie M - przyjaciółce, jak ja go uwielbiam, jak tęsknię i takie tam. Od lutego naciskałam...za mocno jak teraz wiem.
Marzec.
Się wprosiłam! :D
8 marzec..sobota. Mieliśmy pogadać. On ....zabrał mnie na chwile do znajomych gdzie po drodze opowiadał wspaniałe historie o imprezach, dupeczkach i ćpaniu...delikatnym ale jednak. A mnie nadal do niego ciągnęło. Wróciliśmy do domu. Znów chciałam żeby było dobrze a wyszłam na debila. Rodzicó nie było. Zaprosił znajomych. Świętnych zresztą. Alkohol, tańce. Spiłam mordkę niesamowicie. Nici z dyskusji. Szybki seks. Miałam nadzieję na coś innego ale w sumie i po to do niego pojechałam. Aby nie żalować. Rano...słuchaj nie wiem o której rodzice wrócą. Delikatnie mówiąc kazał mi spadać. Wróciłam z płaczem. Tak, wiem. Sama sobie na to zasłużyłam. Kilka dni później twierdził dalej, że to to nie ma sensu i on nie ma uczuć. Pieprzenie, nie? Dalej obraca panienki a mi nadal na nim zależy. Mam jakąś szansę żeby to jakoś wróciło? co sądzicie?
Wiem jedno, i tak nie odpuszczę. :)